środa, 24 czerwca 2015

03 "FOR SERVICES"

[...] istnieje wielka różnica między niebezpieczeństwem i strachem.
-Paulo Coelho


Kate

Schowałam ostatnią koszulkę do czarnej walizki i moje najlepsze szpilki. Nie wyobrażałam sobie życia w Nowym Yorku, mieszkając u ojca i jego za młodej narzeczonej. Nie byłam gotowa aby zostawić przyjaciół. Zamknęłam walizkę i usiadłam na niej zrezygnowana. Spojrzałam na wyświetlacz w telefonie, było kilka wiadomości, które życzyły mi dobrej podróży do NY oraz udanej zabawy. W końcu tam też były świetne imprezy. Wstałam z walizki i rozejrzałam się po pokoju, chowając telefon do tylnej kieszeni w spodniach. Westchnęłam ciężko, nie mogąc się zmierzyć z wyjazdem stąd. Ściągnęłam walizki z łóżka i zeszłam po schodach, nie obracając się za siebie. Mama czekała już na mnie w korytarzu ubrała w schludną sukienkę, która otulała jej zgrabną sylwetkę. Spojrzała na mnie i zmierzyła mój wygląd. Podeszła do mnie przytulając mnie. Poczułam jej mocne perfumy, które przypominały mi wspomnienia z dzieciństwa.
-Chciałabym, żebyś została w Los Angeles, ale twoje zachowanie nie jest normalne. Mam nadzieję, że zmienisz swój stosunek do mnie. Mam nadzieję, że wrócisz do dawnej siebie. Fortepian nadal stoi zakurzony. Dlaczego nie chcesz wrócić do gry? Dlaczego tak bardzo się zmieniłaś? Dlaczego mnie ignorujesz?
Jej oczy zaszkliły się. Przetarła ręką łzę, która poleciała po jej poliku. Spuściłam głowię, nie wiedząc co odpowiedzieć. Spojrzałam na nią, prostując się.
-Spóźnię się na samolot.
Mama chrząknęła próbując zapanować nad swoim głosem.
-Oczywiście. Zobaczymy się za kilka tygodni.
Spojrzała na mnie ostatni raz i odeszła w stronę swojego gabinetu. Patrzyłam jak odchodziła, wyprostowana, z głową uniesioną do góry. Wyszłam na zewnątrz i wsiadłam do swojego samochodu. Odpaliłam go i odjechałam z podjazdu, przejechałam całą ulicę, wiedząc, że na długo nie będę już jechała tą drogą czując wszystkie japońskie smakołyki.

***

Złapałam za swoje walizki zmęczona długim lotem. Siedziała za mną mała dziewczynka kopiąc moje siedzenie przez prawie cały lot. Poprawiłam włosy i ruszyłam za tłumem, czekając aż zobaczę gdzieś ojca. Było mnóstwo ludzi, nie mogłam wypatrzeć kogoś podobnego do mojego ojca, którego nie widziałam od roku, od czasu kiedy ostatni raz byłam na tydzień, spodziewałam się zmiany w wyglądzie, ale nikt nie miał jego czekoladowe oczy, które odziedziczyłam po nim. Były bardzo rzadkie, nie spotkałam nikogo kto miałby choć minimalnie podobne oczy do naszych. Zwróciłam potem uwagę na kartki, które trzymali mieszkańcy czekających na swoich krewnych lub znajomych. Zobaczyłam wielkimi, drukowanymi literami moje imię i nazwisko, ale człowiek trzymający tabliczkę nie wyglądał ani jak mój tata, ani jak jego narzeczona, która na pewno bym rozpoznała. Ciemny, wysoki mężczyzna ubrany był w czarny garnitur oraz długi płaszcz przeciwdeszczowy. Rozglądał się nerwowo i spoglądał co chwila na zegarek. Przewróciłam oczami i podeszłam do niego.
-Przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka-powiedziałam pierwsza.
Mężczyzna przyjrzał się mi uważnie i uśmiechnął się delikatnie, ale zaraz potem uśmiech zniknął.
-Jest pani córką Marka Hamilton?
Kiwnęłam głową potwierdzając jego pytanie.
-Jestem Gregory Fill i pracuję dla panienki ojca. Nie mógł przyjechać osobiście, przez sprawy biznesowe. Zajmę się panienką i zawiozę bezpiecznie do apartamentu.
-Niech będzie-mruknęłam.
Choć raz nie mógł przyjechać po mnie na lotnisko? Gregory Fill zabrał moje walizki i zaprowadził mnie do limuzyny. Na szczęście już nie padało. Weszłam do auta i usiadłam rzucając torebkę na ziemię. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Cortney. Odebrała jak zawsze po drugim sygnale.
-Witaj Nowojorska dziewczyno!-odezwała się.
-Proszę przestań. Mój ojciec nawet nie raczył przyjechać na lotnisko, wysłał jakiegoś Grega.
-Gregory-poprawił mnie pracownik mojego ojca.
Przewróciłam oczami ale uśmiechnęłam się mimowolnie.
-Poprawić ci humor?-pisnęła do słuchawki.
Nie czekała na moją odpowiedź.
-Ja, Darius, Clark i Frank przyjeżdżamy do Nowego Yorku już jutro!
Wyszczerzyłam oczy.
-Serio?! OMG!-pisnęłam.
-Dziewczyno to będzie twój najlepszy wypad do NY!
-Jestem tego pewna, ze będzie!
-Muszę lecieć się pakować, nie narozrabiaj bez nas. Całuję.
-Do jutra.
Rozłączyłam się szczęśliwa. Mamie na pewno się to nie spodoba, ale w końcu nie musi o tym wiedzieć. Rozłożyłam się wygodnie na siedzeniu. To będą najlepsze tygodnie mojego życia.

***

Dopiero wieczorem ojciec przyjechał. Z jego narzeczoną, Ivon przywitałam się od razu po przyjeździe do apartamentu. Zajęłam swój pokój, przebrałam się i siedziałam w nim rozmawiając z Cortney o następnych dniach.
-Zejdź na dół Kate-zawołała Ivon.
Schodząc już po schodach zobaczyłam ojca, który nie zmienił się ani trochę. Uśmiechnął się do mnie szeroko otwierając ręce.
-Kate, ale ty wyrosłaś.
Przytuliłam się z nim delikatnie i przewróciłam oczami.
-Pięć centymetrów-powiedziałam.
-Kolacja jest gotowa kochanie-zwróciła się do mojego ojca Ivon.
Przy stole ojciec chciał, żebym powiedziała mu wszystko. Czy pracuję, jakich mam znajomych, co robię w wolnym czasie. Odłożyłam widelec i spojrzałam na niego hardo.
-Jestem tutaj bo mama ubzdurała sobie coś i wysłała mnie do ciebie. Nie mam ochoty na wygadywaniu się tobie o wszystkim, to są moje prywatne sprawy. Nie mamy ze sobą kontaktu i tak jest mi dobrze. Najlepiej będzie jeśli tak zostanie, to tylko kilka tygodni i mnie nie będzie, wszystko wróci do normalności, czyli będziemy udawać, że wszystko jest okej. Dziękuję za kolację, ale od dzisiaj wolę jeść sama.
Wstałam i wróciłam do swojego pokoju.

Robert

Wszedłem do mieszkania Drew i zamknąłem za sobą białe drzwi wejściowe. W salonie siedział mój kumpel i oglądał kreskówki. Usiadłem na kanapie obok i rozłożyłem się wygodnie.
-Jesteś gotowy na imprezę w Bronx?-zapytał mnie.
-Spójrz na mnie, te ciało znajdzie dzisiaj wiele pięknych, chętnych brunetek.
Pokazałem na swoją sylwetkę, miałem na sobie ciemną koszulkę na długo rękaw i czarne, skórzane spodnie. Zaśmiał się głośno prawie krztusząc się piwem. Uśmiechnąłem się.
-Musimy trzymać się dzisiaj razem, Bronx jest szaloną dzielnicą.
-Masz tam jakiś wrogów?-zapytał mnie.
-A ty nie?-podniosłem brew.
-To będzie duża impreza-mruknął.

***

Zaśmiałem się z kawału kumpla popijając piwo z butelki. Rozglądałem się przy okazji za chętnymi kobietami. Żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak brunetka wchodząc razem z przyjaciółmi. Nie miała stroju jak każda inna laska w pomieszczeniu, zielonkawe spodnie wyszczuplały ją, a krótka, czarna koszulka, która odkrywała jej płaski brzuch powiększał biust. Kusiła, choć wyglądała jakby była delikatną owieczką, to jej charakterystyczny kobiecy chód i postawa wskazywały na odważną, pewną siebie kobietę.
Niektóre kobiety są po to, by je wielbić, inne- żeby je bzykać. *
Ja stawiałem na drugą opcję, ale ona... Na pewno każe siebie wielbić.
Dziewczyna obok niej, jasna blondynka, która trzymała niższego od niej chłopaka za rękę nie wyglądała aż tak zjawiskowo. Nigdy wcześniej nie widziałem pięknej brunetki, więc tym bardziej mnie zainteresowała. Na pewno nie była początkującą imprezowiczką, nikt taki nie wybrałby się do Bronx, do najbardziej niebezpieczniejszej dzielnicy w Nowym Yorku. Swobodnie podeszła z grupką znajomych do baru i zamówili drinki. Dziewczyna oparła się plecami o blat i rozglądała się. Wyglądała jakby szukała czegoś ciekawego. Robiła dokładnie to samo co ja. Zaśmiałem się. Drew spojrzał na mnie, powędrował za moim wzrokiem.
-Nowy towar?
-Nigdy wcześniej jej nie widziałem-mruknąłem.
Dwie godziny później zauważyłem, że Drow, mieszkaniec Bronx, mój wierny wróg dostawiał się do brunetki. Ona hardo stawiała się, kazała mu odejść i zostawić ją w spokoju. Zły błąd. Podszedłem do nich i popchałem lekko ciemnoskórego.
-Wydaje mi się, że nie życzy ona sobie twojego towarzystwa Drow.
-Pieprzony Strug, znowu wchodzisz mi w drogę?
Stanęliśmy twarzą w twarz, był trochę wyższy.
-Miło cię widzieć ponownie-uśmiechnąłem się.
Walnął mnie w szczękę.
-Zły ruch, bro.
Uderzyłem go w brzuch, a potem w twarz. Upadł na ziemię, więc zacząłem go kopać wyzywając go od słabeuszy. Jakiś facet podszedł i złapał mnie od tyłu za ręce, dopiero potem zorientowałem się, że do Drew.
-Wystarczy Robert-powiedział.
Drow został wyprowadzony przez swojego kumpla. Moja duma podrosła o kilka centymetrów. Znowu załatwiłem tego idiotę. Spojrzałem na brunetkę, która nadal opierała się o ścianę.
-Dzięki-mruknęła nadal przerażona walką.
-Do usług-ukłoniłem się pocierając szczękę.
Uśmiechnęła się i wróciła do przyjaciół.

*Jonathan Carrol

czwartek, 30 kwietnia 2015

02 "NEEDS"


Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być.
-Charles Bukowski


Kate

Obudziło mnie głośne trzaskanie, a potem woda na twarzy. Wstałam zaskoczona, a potem przewróciłam się, bo zrobiło mi się ciemno przed oczami. Usłyszałam śmiech mojej matki, która pewnie była odpowiedzialna za hałas. Poczułam mocny ból głowy, więc złapałam się za nią pasując delikatnie skronie. Spojrzałam w górę.
-NAPRAWDĘ?-krzyknęłam.
Mama zmieniła wyraz twarzy na poważną.
-Masz szlaban. Wyjeżdżasz do Nowego Yorku. Ojciec się tobą zajmie.
Wstałam szybko przerażona. Zmieniła taktykę.
-Nie możesz…
-Owszem mogę, w środę masz samolot.
Wzięła garnek, łyżkę, szklankę i wyszła. Wstałam pospiesznie i pobiegłam za nią. Odkładała przedmioty do szafek, w kuchni. Oparłam się o ścianę rozmyślając jak zacząć rozmowę. Nie mogłam wyjechać. Kochałam ojca i wiem, że byłoby mi u niego wygodnie, bez problemów, ale miała tutaj przyjaciół, na których naprawdę mogłam polegać. Nie mogłam wyjechać, o nie. Nie teraz. Po rozpoczęciu wakacji.
-Porozmawiajmy…-zaczęłam.
Mama obróciła się do mnie przodem i oparła się o blat kuchenny. Blond włosy związała w wysokiego kucyka, miała delikatny makijaż, który zazwyczaj nosiła. Ubierała się młodzieżowo, ale jej praca nalegała na schludny, elegancki strój. Ciemna spódnica do kolan otulała jej talię, białą bluzkę wsadziła w środek, dodatkowo miała marynarkę. Spojrzałam w dół i zobaczyłam jej czarne szpilki, najlepsza zdobycz, którą zabroniła mi dotykać.
-Nie mamy o czym Kate, postanowiłam, że jedziesz do Marka. Koniec tematu.
-Dlaczego mi to robisz, wiesz że mam tutaj przyjaciół.
-Dobrze wiesz dlaczego, za twoje zachowanie. Masz siedemnaście lat, a przychodzisz co noc napita albo naćpana. Nie podobam mi się, że moja córka wpadła w tak złe zachowanie. Nie wiesz co czuję, kiedy myślę, gdzie się podziewasz. Martwię się o ciebie, czy nikt ci nic nie zrobił, kiedy ty świetnie się bawisz ze swoimi przyjaciółmi. Zobaczysz jaki to ból jak będziesz miała własne dziecko.
-Mamo…-jęknęłam.
-Nie-powiedziała twardo.-Zadzwoniłam do Marka, zgodził się ze mną. Nowy York powinien pokazać ci odpowiedzialność i dobre zachowanie.
-Proszę…
-Zapomnij. Jutro masz być spakowana.
Wzięła kubek z kawą i wyszła nie odzywając się do mnie więcej. Krzyknęłam głośno sfrustrowana. Co za chory pomysł z wyjazdem do Nowego Yorku? Pobiegłam do góry, do swojego pokoju. Byłam nastolatką i jak każda postanowiłam się wyżalić. Znalazłam telefon i napisałam szybko wiadomość do Cortney.

„SOS. Mama wysyła mnie do Nowego Yorku.”

Upadłam na łóżko i westchnęłam głośno. Nie mogłam sobie wyobrazić zostawienia Los Angeles. To był mój dom. Ta dzielnica, cała w Japończykach.
Lubiłam Nowy York, miło było zmieniać czasami miasta. Trochę ochłodzić się od słońca. Spędzić czas z ojcem, którego widywałam bardzo rzadko. Odwiedzić nowe miejsca. Ale zamieszkanie na jakiś czas, a znając moją matkę, będą to całe wakacje, albo i dłużej, było dla mnie tragedią. Gdybym była masochistką, to pewnie zabiłabym się teraz, ale nie jestem nią. Będę cierpieć w środku.
Usłyszałam znany mi dźwięk, który oznajmiał o nowej wiadomości.

„CO? Zaraz będę.”

Cortney, zawsze kiedy jej potrzebowałam była dostępna. Nawet jeśli męczył ją kac, lub miała chwilę uniesienia z Dariusem. Za to ją kochałam, że potrafiła zostawić chłopaka i przyjść do mnie z pudełkiem lodów. Mało jest osób, które są tak dobrymi przyjaciółmi.
Dziesięć minut temu usłyszałam dzwonek do drzwi. Myślałam, że to Cortney, więc otworzyłam bez obaw, że źle wyglądam. Jednak to był kurier z bukietem kwiatów, czerwonych róż.
-Dostawa dla Monic Hamilton.
Podpisałam i odebrałam przesyłkę, przeczesując nerwowo włosy. Uśmiechnęłam się i podziękowałam. Zaniosłam kwiaty do kuchni i w stawiłam do dzbanka, do którego wcześniej nalałam wody. Spojrzałam na niego krytycznie, ale postanowiłam ten temat zostawić na wieczór, kiedy mama pojawi się w domu.
Cortney weszła do kuchni cała czerwona z dwiema butelkami wina.
-Musimy się najpierw napić kochana-powiedziała uśmiechając się.

***

-Ona nie rozumie ile dla mnie znaczy mieszkanie tutaj, w LA.
-Wymyślimy coś-wybełkotała.
Cortney miała problemy z utrzymaniem trzeźwości. Nigdy jeszcze nie wróciła do domu sama, bez pomocy Dariusa, który bał się o nią, że się przewróci, albo ktoś jej coś zrobił.  To było kolejne przeciwieństwo mnie.
Wypiłyśmy po butelce wina, ale mi brakowało procentów, więc zeszłam do salonu i wyciągnęłam z barku najlepszą butelkę wódki, jaką mama miała w składzie. Miałam gdzieś, że jutro dostanę kolejny szlaban, zresztą i tak w środę wyjeżdżam do Nowego Yorku. Nie fatygowałam się o sok, który miałby znieczulić nas od smaku wódki. Byłyśmy wstawione, wszystko mogłyśmy wypić, bez problemu.
Wróciłam do pokoju, Cortney przeglądała ciuchy w mojej szafie. Śmiała się jak głupia, robiąc przy tym głupie miny, kiedy przykładała nowy ciuch do swojego ciała.
-Poprzebierajmy się-pisnęła.
Zaśmiałam się głośno. Dawno nie robiłyśmy czegoś razem. Zgodziłam się chętnie na przebieranki. Odłożyłam wódkę w bezpieczne miejsce, aby się nie zmarnowała i podeszłam do niej.

***

Upadłyśmy obie na łóżko śmiejąc się głośno. Rzuciłam pustą butelkę wódki na podłogę. Cortney zaczęła mnie łaskotać, więc zaczęłam drzeć się na cały dom. Było tak głośno, że nie zorientowałyśmy się, że ktoś wchodzi po schodach. Mama otworzyła drzwi i spojrzała na nas. Na początku się uśmiechnęła, ale kiedy zobaczyła butelkę na podłodze jej mina wyrażała kłopoty.
-Uppss. Pani Hamilton, dzień dobry-wybełkotała blondynka.
-Kate do kuchni.
Zabrała butelkę i wyszła. Spojrzałam na przyjaciółkę cicho się śmiejąc. Nie wyobrażałam sobie rozmowy z mamą w takim stanie. 
Zeszłam na dół powoli. Ominęłam kwiaty, które dziś przyniósł kurier i weszłam do kuchni gdzie mama rozpakowywała zakupy. Oparłam się o ścianę próbując zachować powagę.
Pewnie słyszałaś/eś, że po alkoholu czujesz się okropnie, jest ci nie dobrze, wymiotujesz. To nie była po części prawda. Trzeba umieć pić. Miałam w tym wprawę, wiedziałam co zrobić, żeby cały czas czuć się jak po czterech piwach, mieć tzw."fazę". 
-Chciałaś porozmawiać?-zapytałam.
Byłam prawie zadowolona swoim opanowanym głosem.
-Upiłyście się! Kate macie do cholery 17 lat!
-I tak wyjeżdżam do Nowego Yorku. Co za różnica, gorzej nie może być.
Wzruszyłam ramionami. Mama zagotowała się ze złości. Chciała mi czymś dokopać, ale nie odezwała się więcej, wróciła do układania produktów w lodówce.
-Dostałaś kwiaty od jakiegoś idioty-powiedziałam w drodze do schodów.
Weszłam do pokoju. Rozmowy z nią były i stresujące i męczące. Złapałam za telefon i wybrałam znajomy numer.
-Cześć Clark, masz dobre zioło?

Robert

Spojrzałem na drobną brunetkę z boku, która przyglądała mi się od dłuższego czasu. Uśmiechnąłem się do niej i puściłem oczko. Cała się zaczerwieniła mówiąc swoim przyjaciółkom, które okrążyły ją, że zwróciłem na nią uwagę. Miałem powodzenie u kobiet. Odpowiadało mi to, miałem więcej do przebierania gdy miałem ochotę kogoś przelecieć. Dziś wieczorem byłem spragniony seksu, szukałem mojej dzisiejszej wybranki, która byłaby gotowa na jednorazową przygodę. Nie chciałem wybierać jakieś dziewczyny, która ma nawalone w głowie o miłości od pierwszego wrażenia, nie chce zrobić im przykrości, że prawda jest całkowicie inna. Mężczyźni chcą tylko seksu, tak jest zawsze. Dlatego szukam kogoś odpowiedniego do moich potrzeb i zasad. Spojrzałem na kumpla, który całował się z drobną brunetką. Dokończyłem drinka, poprawiłem włosy i podszedłem do wysokiej brunetki, z seksowym ciałem. 
-Masz ochotę na spędzenie ze mną czasu?-szepnąłem jej do ucha.
Uśmiechnęła się chętnie. Złapałem ją za dłoń, trzymając za nadgarstek i zaprowadziłem w ustronne miejsce.

piątek, 3 kwietnia 2015

01 "DON'T JUDGE ME"


Jeżeli już o coś zabiegasz, idź na całego, w przeciwnym razie nawet nie zaczynaj.
-Charles Bukowski

Kate

Zamknęłam oczy zaskoczona zimnym powietrzem. Los Angeles było miejscem, gdzie praktycznie zawsze dostawałeś potężną dawkę promieni słonecznych. Widocznie pogoda była dzisiaj tak samo, jak ja, nie za dobrym humorze. Wyszłam z domu zamykając delikatnie drzwi. Wolałam, żeby matka nie dowiedziała się, że znów wychodzę wieczorem. Miałam szlaban na opuszczanie swojego pokoju, prawdopodobnie do końca swoich dni. 
Podeszłam do czarnej, taniej hondy, która już ledwo żyła. Mama oddała mi ją, po tym jak kupiła sobie srebrne volvo. Nienawidziłam tego samochodu, wszystko się w nim psuje, więcej wydaję na naprawę niż na swoje własne potrzeby. Chciałam kupić coś lepszego, ale moi rodzice uznali, że na początek honda mi starczy, muszę obeznać się z prowadzeniem samochodu, dowiedzieć się jaka to odpowiedzialność jeździć po ulicach, zwłaszcza w Los Angeles. Kompletna bzdura.
Spojrzałam na dom, białą kamienicę, zadbaną pod każdym względem, z wielkim ogródkiem i świetnym widokiem. Z mojego pokoju mogłam oglądać zachody słońca. Oczarowywał mnie ten widok, prawdopodobnie na każdą kobietę wpływał by tak. Mieszkaliśmy z mamą na Del Rey, choć mieszkali tutaj sami Japończycy. Nie przeszkadzało nam to, praktycznie nie bywałyśmy w domu. Mama jeździła na spotkania biznesowe albo na randki do centrum. Już dwa lata minęły od rozwodu moich rodziców. Mój ojciec mieszka w New Yorku, ze swoją narzeczoną. Jest biznesmenem, więc mogłam pozwalać sobie na wiele drogich rzeczy. Mama także miała świetnie płatną pracę jako inżynierka. Nie przeszkadzało mi, że nie są ze sobą. Wolałam ciszę i spokój w domu, niż co chwila kłótnie o byle co. Tak było lepiej, dla mnie i dla nich.
Wsiadłam do samochodu i odpaliłam silnik, który zacharczał głośno. Westchnęłam i dmuchnęłam w grzywkę, która podniosła się i opadła znów na czoło. Jadąc wzdłuż ulicy mijałam uśmiechniętą społeczność japońską, albo wracali do domu, albo wybierali się na wieczorny spacer. Powietrze dziś było wyjątkowo świeże. Otworzyłam okno i wdychałam garściami powietrze. Gdzieś pobliżu była restauracja japońska i poczułam ich specjały. Dalej znajdowała się kawiarnia, w której byłam uzależniona od cappuccino. Dziś jednak, nie jechałam po kolejną dawkę kofeiny. Jechałam na imprezę. Zatrzymując się na światłach, spojrzałam w boczne lusterko, poprawiając kreski i usta. Oczy miałam przydymione i „podkreślone”, dzięki temu czułam się jeszcze bardziej atrakcyjna. Szpilki dodawały mi odwagi, krótkie spodenki-komfort, który ceniłam. Bluzka z dekoltem dodawała mi ilość mężczyzn, a marynarka chowała moje barki, za którymi nie przepadałam. Gdzieś w środku wiedziałam, że urodziłam się po to aby imprezować, dobrze się bawić i flirtować z mężczyznami.
Jechałam po Los Angeles – Mieście Aniołów, aż trafiłam do miejsca, gdzie odbywały się największe i najlepsze imprezy, miasto Compton. Miałam tutaj wielu ciemnoskórych znajomych, którzy nie mogli wytrzymać bez zrobienia w weekend imprezy. Spodziewałam się tłoku, braku miejsca zaparkowania, więc zaparkowałam pod inny domek, który znajdował się w pobliżu. Zerknęłam na telefon, który zawibrował. Spojrzałam na wyświetlacz, ale wyłączyłam go od razu gdy zobaczyłam:„MAMA”. Ona dobrze wiedziała, że nie odbiorę, nie napiszę, że wrócę dopiero rano. Jednak wydzwaniała, pisała, próbowała wszystkiego żeby wiedzieć gdzie jestem. Nie dawało to wielkich skutków.
Weszłam po schodach mijając grupkę mężczyzn, którzy oglądali się za mną. Puściłam im oczko po drodze. W środku roiło się od ludzi, którzy ocierali się o siebie. Nie było wyznaczonego parkietu, każdy ruszał się w swoim rytmie. Uśmiechnęłam się czując znany zapach alkoholu, dymu papierosowego i narkotyków. Podeszłam do baru starając się nie otrzeć o kogoś. Nie szukałam problemów, a bycie pod wpływem sprawiało, że chłopacy bili się o jakąś dziwkę, o to, któremu pierwsza obciągnęła. Dziewczyny natomiast zazdrośnie oczerniały inne, które były coś warte i nie dawały się zaprowadzić do łóżka po słodkich słówkach. Lubiłam ryzykować. A imprezy kazały zaryzykować.
Zamówiłam ulubionego drinka i obejrzałam otoczenie, popijając przez czerwoną rurkę. Większość była tutaj ciemnoskóra, w końcu to była ich dzielnica. Każdy miał swoje miejsce w Los Angeles. Po pierwsze było do dobre, bo wiedziałeś gdzie należysz, czego unikać. Po drugie jeśli nie miałeś żadnych kontaktów to byłeś niczym i lepiej dla ciebie było siedzenie w domu i oglądanie dennych seriali, ale przynajmniej byłeś bezpieczny. Sama taka byłam kiedy przeprowadziłam się tutaj. Wolałam nie ryzykować. Teraz to nie była moja bajka. Moja historia może nie rozpoczęła się wśród trunków i spoconych, ocierających się ciał, ale na pewno się zakończy. Nie miałam zamiaru rezygnować z tego życia.
-Kate, wieki cię nie widziałem.
Usłyszałam znany, zachodni akcent. Uśmiechnęłam się widząc znajomego. Carl był organizatorem dzisiejszej zabawy, to jego dom mógł w mgnieniu oka zamienić się w ruderę. Ciemnoskóry przyjaciel przytulił mnie do siebie. Wyczułam po jego oddechu, że nie próżnował z alkoholem. Plus po jego źrenicach zauważyłam, że narkotyki także musiał wypróbować.
-Widziałeś mnie tydzień temu, na imprezie Fray.
-Racja. To była bombowa impreza, nie zapomnę jak te wszystkie dziewczyny rzuciły się na mnie i chciały, żebym ich przeleciał.
Zaśmiałam się, dobrze pamiętając to wydarzenie.
-Napaliły się na ciebie. Dzisiaj zrobią to znów, w końcu jesteś gospodarzem.
Zerknął na mnie spod rzęs.
-Obronisz mnie?
Zrobił minę zbitego psa, nie mogłam mu odmówić, więc kiwnęłam głową. Wziął mnie pod ramię, zabierając ze stołu szklankę z piwem. Powoli podążaliśmy w stronę kanapy, która znajdowała się w kącie. Nie miałam pojęcia, dlaczego ona zawsze była, ale tam właśnie znajdowali się moi przyjaciele. Nikt nie śmiał wchodzić na nasz obszar. Ten czerwony materiał był dla sław-tak uważał Carl.
Przyjaciele zwrócili uwagę na mnie i przywitali się ze mną, każdy mnie uścisnął oprócz mojej przyjaciółki. Jedynej dziewczyny razem ze mną, Cortney. To blond piękność, która potrafiła omamić każdego faceta, swojego ojca, a czasami i mnie. Jednak była zajęta, już od roku chodziła z Dariusem, który miał w sobie tyle luzu i spokoju, że starczał na naszą całą, dziesięcioosobową grupę imprezowiczów.
Pocałowałyśmy się w policzek i wymieniłyśmy spojrzeniami. Wśród nas, wyjątkowo, był Frank, który mi się podobał. Oszalałam na jego punkcie. Perfekcyjna twarz, z uwodzicielskim spojrzeniem, z nieziemskimi, niebieskimi oczami i ustami boga. Nie potrafiłam nie spojrzeć na niego co chwilę i podziwiać piękność. Nie tylko ja tak uważałam, cała sala dziewcząt była jak zaczarowana jego urokiem. Najlepsze, że robił to nie świadomie. Spojrzałam na niego po raz kolejny, ale tym razem złapał mnie. Uśmiechnęłam się. Podszedł do mnie i przywitał ze mną.
-Nie zauważyłem cię.
Zaśmiałam się.
-Nie dziwię się, te wszystkie laski wokół ciebie zasłoniły prawdziwy okaz.
Pokazałam na siebie. Pokiwał głową. Dobrze wiedziałam jakie utrapieniem jest bycie w tak wielkim centrum uwagi, zwłaszcza, że te osoby nie chcą jedynie pogadać, ale przelecieć cię i naoglądać się wystarczająco do snów.
-Napijemy się?-zapytał.
Nie potrafiłam odmówić jego uśmiechowi i tym oczom. O nie. Zgodziłam się od razu. Wiedziałam jedno, ta noc będzie wielkim zaskoczeniem oraz świetną zabawą. Na to czekałam od dłuższego czasu i tego potrzebowałam.

Robert

Wyszedłem z pustej, ciemnej uliczki próbując wrócić do domu. Nie było to łatwe, nosiło mnie na wszystkie strony, potykałem się o swoje stopy, co chwila upadając na zimny chodnik. Potem wstawałem, poprawiałem skórzaną kurtkę i ruszałem dalej, bynajmniej starałem się. Alkohol nie służył mi dzisiaj. Przesadziłem z dawką, przez ostatnie dni upijałem się i wracałem do domu spać. W dzień w dzień. 
Na tym polega problem w piciu. Gdy wydarzy się coś złego, pijesz żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się działo.*
Trzecia w nocy. Sprawdziłem telefon uważając, żeby mi nie wypadł. Oparłem się o ścianę czując, że tracę równowagę. Zerknąłem na wyświetlacz, ale obraz był kompletnie rozmazany, jedynie widziałem zieloną i czerwoną słuchawkę, które były narysowane. Zdecydowałem w ostatniej chwili, że odbiorę, najwyżej się później rozłączę, jeśli towarzystwo nie będzie mi pasowało.
-Halo-burknąłem.
-Robert do cholery gdzie ty się podziewasz?
Chciałem się rozłączyć rozpoznając surowy ton mojego przyjaciela, ale jego kolejne zdanie zmieniło moje zdanie.
-Mam zadanie.
-Jakie?-zapytałem próbując zapanować nad tonem.
-Przyjdź do mnie, mam dość czekania pod twoim blokiem.
Spojrzałem w prawo i w lewo próbując zorientować się gdzie aktualnie byłem i którędy dojść do Drew. Drew był moim przyjacielem od przedszkola, kiedy kłóciłem się z jakimiś bachorem o zabawkę on podszedł i uderzył chłopca. Śmialiśmy się z tego przez całą dwugodzinną karę, pod ścianą. Te wydarzenie związało nas, czasem myślałem, że nigdy się od niego nie uwolnię i będziemy chodzić jak dwójka idiotów, szukając szczęścia. Na razie jednak wystarczała mi tylko jego szczera przyjaźń. Wcale się od siebie nie różniliśmy, oboje popierdoleni.
Skręciłem w prawo. Przeszedłem przez park zwracając uwagę na pobliskie ławki. Sam nie wiedziałem dlaczego. Kiedy tylko rozpoznałem okolicę, a potem mieszkania, przyspieszyłem tempo. Chciałem już znaleźć się w jego domu i położyć się, na wygodnym łóżku w pokoju dla gości.
Rodzice Drew są bogaci, więc zostawili mu dom w Nowym Yorku, kiedy przeprowadzali się do cieplejszego miasta, bodajże do Miami.
Wszedłem do domu, nie marnując czasu na pukanie. Zobaczyłem dwóch ciemnoskórych mężczyzn, wśród nich znajdował się Drew. Naprzeciwko nich stał stolik, nad którym stali. Podszedłem bliżej i zobaczyłem biały proszek na czarnym drewnie.
-Strug ty jesteś do cholery pijany!-wykrzyczał Drew.
-Yo, Strug-powiedział drugi, który nie miał pojęcia co się dzieje, prawdopodobnie spróbował już nowego towaru.
Fabian zajmował się próbowaniem towarów, znał się na cenie, za jaką będziemy sprzedawać. Silniejsze i dłuższe były oczywiście najdroższe.
-Spokojnie-wyburczałem opierając się o ścianę.
-Przecież ty jesteś zalany w trupa, dobrze wiesz, że mam zadanie i to poważne. Robisz sobie ze mnie jaja?
-Nie, szanuję cię.
Uśmiechnąłem się kiedy Fabian zaczął się śmiać, rechotał jak szalony. Drew przewrócił oczami i poprawił czapkę.
-Idź się połóż, załatwię to sam-powiedział zirytowany.
-Jakie zadanie?
-Za 5 tysięcy-mruknął.
-Co trzeba zrobić?
-Zabić Corinsa.


*Charles Bukowski
________________________________________________
Dodałam wcześniej niż zapowiadałam, ale jestem bardzo ciekawa waszą reakcją:)
(+nie mogłam się doczekać)
Proszę o komentarze i szczere opinie-to bardzo dla mnie ważne.
Zapraszam do zapisania się w INFORMED.

sobota, 7 marca 2015

00 START



Opowiem wam historię. Bardzo ciekawą historię, która niektórych zaskakuje, niektórych porusza, niektórzy nie wykazali żadnych emocji, oni jedyni wiedzą o tym co dzieje się w dzisiejszym świecie. Jak ludzie zamieniają się z sympatycznych baśniowych stworzeń w okrutne potwory. Jednak zapomnij o tym czytelniku. To nie będzie żadna przerażająca historia, jednak kryje w sobie mnóstwa zła. Dlatego będzie to bajka, która zacznie się jak każda inna i prawdopodobnie skończy podobnie. 

Ale to już tajemnica, którą zostawiam wam do rozwiązania. Zapomnijcie o zasadach, bo bohaterowie będą je łamać cały czas, bez przerwy na opamiętanie. Każdy z nas zna te śmieszne powiedzenie „Zasady są po to by je łamać”, więc tak właśnie robią. Zobaczycie, że nie ujdzie wszystkim na dobre bawienie się w zło. Zło to wielka otchłań, która zabiera nas czasami, omiatająca nasz mózg. Jeśli jesteście wierzący, to możecie nazwać to diabłem, który każe wam robić złe rzeczy, kraść, zabijać. Nie zapomnijmy o Bogu, stwórcy naszego „cudownego” świata, otoczony wzdłuż i wszerz stworzeniami, ziemią lub wodą. On miłuje nas mimo wszystko, mimo najgorszych grzechów. Wierzcie w co chcecie. Nie obiecuję, że spotkacie tutaj kogoś takiego, że spotkacie coś dobrego.

Zamknij oczy. Otwórz umysł. Wczuj się w każdy swój oddech, każde bicie serca. Dotknij swojej ręki, nogi, klatki, szyi, twarzy. Zwróć uwagę na wypukłości, twardość, na jędrność, na detale.

Bo to może być wasza ostatnia szansa, na pożegnanie się ze swoim ciałem.

Ostatnia szansa na oddech nie świeżym powietrzem.

Ostatnia nieprzyzwoita myśl.

Zakończ to, wiedząc, że zrobiłeś wszystko, aby żyć właściwie.


Niczego nie żałuj, to nie czas na bzdury.