piątek, 3 kwietnia 2015

01 "DON'T JUDGE ME"


Jeżeli już o coś zabiegasz, idź na całego, w przeciwnym razie nawet nie zaczynaj.
-Charles Bukowski

Kate

Zamknęłam oczy zaskoczona zimnym powietrzem. Los Angeles było miejscem, gdzie praktycznie zawsze dostawałeś potężną dawkę promieni słonecznych. Widocznie pogoda była dzisiaj tak samo, jak ja, nie za dobrym humorze. Wyszłam z domu zamykając delikatnie drzwi. Wolałam, żeby matka nie dowiedziała się, że znów wychodzę wieczorem. Miałam szlaban na opuszczanie swojego pokoju, prawdopodobnie do końca swoich dni. 
Podeszłam do czarnej, taniej hondy, która już ledwo żyła. Mama oddała mi ją, po tym jak kupiła sobie srebrne volvo. Nienawidziłam tego samochodu, wszystko się w nim psuje, więcej wydaję na naprawę niż na swoje własne potrzeby. Chciałam kupić coś lepszego, ale moi rodzice uznali, że na początek honda mi starczy, muszę obeznać się z prowadzeniem samochodu, dowiedzieć się jaka to odpowiedzialność jeździć po ulicach, zwłaszcza w Los Angeles. Kompletna bzdura.
Spojrzałam na dom, białą kamienicę, zadbaną pod każdym względem, z wielkim ogródkiem i świetnym widokiem. Z mojego pokoju mogłam oglądać zachody słońca. Oczarowywał mnie ten widok, prawdopodobnie na każdą kobietę wpływał by tak. Mieszkaliśmy z mamą na Del Rey, choć mieszkali tutaj sami Japończycy. Nie przeszkadzało nam to, praktycznie nie bywałyśmy w domu. Mama jeździła na spotkania biznesowe albo na randki do centrum. Już dwa lata minęły od rozwodu moich rodziców. Mój ojciec mieszka w New Yorku, ze swoją narzeczoną. Jest biznesmenem, więc mogłam pozwalać sobie na wiele drogich rzeczy. Mama także miała świetnie płatną pracę jako inżynierka. Nie przeszkadzało mi, że nie są ze sobą. Wolałam ciszę i spokój w domu, niż co chwila kłótnie o byle co. Tak było lepiej, dla mnie i dla nich.
Wsiadłam do samochodu i odpaliłam silnik, który zacharczał głośno. Westchnęłam i dmuchnęłam w grzywkę, która podniosła się i opadła znów na czoło. Jadąc wzdłuż ulicy mijałam uśmiechniętą społeczność japońską, albo wracali do domu, albo wybierali się na wieczorny spacer. Powietrze dziś było wyjątkowo świeże. Otworzyłam okno i wdychałam garściami powietrze. Gdzieś pobliżu była restauracja japońska i poczułam ich specjały. Dalej znajdowała się kawiarnia, w której byłam uzależniona od cappuccino. Dziś jednak, nie jechałam po kolejną dawkę kofeiny. Jechałam na imprezę. Zatrzymując się na światłach, spojrzałam w boczne lusterko, poprawiając kreski i usta. Oczy miałam przydymione i „podkreślone”, dzięki temu czułam się jeszcze bardziej atrakcyjna. Szpilki dodawały mi odwagi, krótkie spodenki-komfort, który ceniłam. Bluzka z dekoltem dodawała mi ilość mężczyzn, a marynarka chowała moje barki, za którymi nie przepadałam. Gdzieś w środku wiedziałam, że urodziłam się po to aby imprezować, dobrze się bawić i flirtować z mężczyznami.
Jechałam po Los Angeles – Mieście Aniołów, aż trafiłam do miejsca, gdzie odbywały się największe i najlepsze imprezy, miasto Compton. Miałam tutaj wielu ciemnoskórych znajomych, którzy nie mogli wytrzymać bez zrobienia w weekend imprezy. Spodziewałam się tłoku, braku miejsca zaparkowania, więc zaparkowałam pod inny domek, który znajdował się w pobliżu. Zerknęłam na telefon, który zawibrował. Spojrzałam na wyświetlacz, ale wyłączyłam go od razu gdy zobaczyłam:„MAMA”. Ona dobrze wiedziała, że nie odbiorę, nie napiszę, że wrócę dopiero rano. Jednak wydzwaniała, pisała, próbowała wszystkiego żeby wiedzieć gdzie jestem. Nie dawało to wielkich skutków.
Weszłam po schodach mijając grupkę mężczyzn, którzy oglądali się za mną. Puściłam im oczko po drodze. W środku roiło się od ludzi, którzy ocierali się o siebie. Nie było wyznaczonego parkietu, każdy ruszał się w swoim rytmie. Uśmiechnęłam się czując znany zapach alkoholu, dymu papierosowego i narkotyków. Podeszłam do baru starając się nie otrzeć o kogoś. Nie szukałam problemów, a bycie pod wpływem sprawiało, że chłopacy bili się o jakąś dziwkę, o to, któremu pierwsza obciągnęła. Dziewczyny natomiast zazdrośnie oczerniały inne, które były coś warte i nie dawały się zaprowadzić do łóżka po słodkich słówkach. Lubiłam ryzykować. A imprezy kazały zaryzykować.
Zamówiłam ulubionego drinka i obejrzałam otoczenie, popijając przez czerwoną rurkę. Większość była tutaj ciemnoskóra, w końcu to była ich dzielnica. Każdy miał swoje miejsce w Los Angeles. Po pierwsze było do dobre, bo wiedziałeś gdzie należysz, czego unikać. Po drugie jeśli nie miałeś żadnych kontaktów to byłeś niczym i lepiej dla ciebie było siedzenie w domu i oglądanie dennych seriali, ale przynajmniej byłeś bezpieczny. Sama taka byłam kiedy przeprowadziłam się tutaj. Wolałam nie ryzykować. Teraz to nie była moja bajka. Moja historia może nie rozpoczęła się wśród trunków i spoconych, ocierających się ciał, ale na pewno się zakończy. Nie miałam zamiaru rezygnować z tego życia.
-Kate, wieki cię nie widziałem.
Usłyszałam znany, zachodni akcent. Uśmiechnęłam się widząc znajomego. Carl był organizatorem dzisiejszej zabawy, to jego dom mógł w mgnieniu oka zamienić się w ruderę. Ciemnoskóry przyjaciel przytulił mnie do siebie. Wyczułam po jego oddechu, że nie próżnował z alkoholem. Plus po jego źrenicach zauważyłam, że narkotyki także musiał wypróbować.
-Widziałeś mnie tydzień temu, na imprezie Fray.
-Racja. To była bombowa impreza, nie zapomnę jak te wszystkie dziewczyny rzuciły się na mnie i chciały, żebym ich przeleciał.
Zaśmiałam się, dobrze pamiętając to wydarzenie.
-Napaliły się na ciebie. Dzisiaj zrobią to znów, w końcu jesteś gospodarzem.
Zerknął na mnie spod rzęs.
-Obronisz mnie?
Zrobił minę zbitego psa, nie mogłam mu odmówić, więc kiwnęłam głową. Wziął mnie pod ramię, zabierając ze stołu szklankę z piwem. Powoli podążaliśmy w stronę kanapy, która znajdowała się w kącie. Nie miałam pojęcia, dlaczego ona zawsze była, ale tam właśnie znajdowali się moi przyjaciele. Nikt nie śmiał wchodzić na nasz obszar. Ten czerwony materiał był dla sław-tak uważał Carl.
Przyjaciele zwrócili uwagę na mnie i przywitali się ze mną, każdy mnie uścisnął oprócz mojej przyjaciółki. Jedynej dziewczyny razem ze mną, Cortney. To blond piękność, która potrafiła omamić każdego faceta, swojego ojca, a czasami i mnie. Jednak była zajęta, już od roku chodziła z Dariusem, który miał w sobie tyle luzu i spokoju, że starczał na naszą całą, dziesięcioosobową grupę imprezowiczów.
Pocałowałyśmy się w policzek i wymieniłyśmy spojrzeniami. Wśród nas, wyjątkowo, był Frank, który mi się podobał. Oszalałam na jego punkcie. Perfekcyjna twarz, z uwodzicielskim spojrzeniem, z nieziemskimi, niebieskimi oczami i ustami boga. Nie potrafiłam nie spojrzeć na niego co chwilę i podziwiać piękność. Nie tylko ja tak uważałam, cała sala dziewcząt była jak zaczarowana jego urokiem. Najlepsze, że robił to nie świadomie. Spojrzałam na niego po raz kolejny, ale tym razem złapał mnie. Uśmiechnęłam się. Podszedł do mnie i przywitał ze mną.
-Nie zauważyłem cię.
Zaśmiałam się.
-Nie dziwię się, te wszystkie laski wokół ciebie zasłoniły prawdziwy okaz.
Pokazałam na siebie. Pokiwał głową. Dobrze wiedziałam jakie utrapieniem jest bycie w tak wielkim centrum uwagi, zwłaszcza, że te osoby nie chcą jedynie pogadać, ale przelecieć cię i naoglądać się wystarczająco do snów.
-Napijemy się?-zapytał.
Nie potrafiłam odmówić jego uśmiechowi i tym oczom. O nie. Zgodziłam się od razu. Wiedziałam jedno, ta noc będzie wielkim zaskoczeniem oraz świetną zabawą. Na to czekałam od dłuższego czasu i tego potrzebowałam.

Robert

Wyszedłem z pustej, ciemnej uliczki próbując wrócić do domu. Nie było to łatwe, nosiło mnie na wszystkie strony, potykałem się o swoje stopy, co chwila upadając na zimny chodnik. Potem wstawałem, poprawiałem skórzaną kurtkę i ruszałem dalej, bynajmniej starałem się. Alkohol nie służył mi dzisiaj. Przesadziłem z dawką, przez ostatnie dni upijałem się i wracałem do domu spać. W dzień w dzień. 
Na tym polega problem w piciu. Gdy wydarzy się coś złego, pijesz żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się działo.*
Trzecia w nocy. Sprawdziłem telefon uważając, żeby mi nie wypadł. Oparłem się o ścianę czując, że tracę równowagę. Zerknąłem na wyświetlacz, ale obraz był kompletnie rozmazany, jedynie widziałem zieloną i czerwoną słuchawkę, które były narysowane. Zdecydowałem w ostatniej chwili, że odbiorę, najwyżej się później rozłączę, jeśli towarzystwo nie będzie mi pasowało.
-Halo-burknąłem.
-Robert do cholery gdzie ty się podziewasz?
Chciałem się rozłączyć rozpoznając surowy ton mojego przyjaciela, ale jego kolejne zdanie zmieniło moje zdanie.
-Mam zadanie.
-Jakie?-zapytałem próbując zapanować nad tonem.
-Przyjdź do mnie, mam dość czekania pod twoim blokiem.
Spojrzałem w prawo i w lewo próbując zorientować się gdzie aktualnie byłem i którędy dojść do Drew. Drew był moim przyjacielem od przedszkola, kiedy kłóciłem się z jakimiś bachorem o zabawkę on podszedł i uderzył chłopca. Śmialiśmy się z tego przez całą dwugodzinną karę, pod ścianą. Te wydarzenie związało nas, czasem myślałem, że nigdy się od niego nie uwolnię i będziemy chodzić jak dwójka idiotów, szukając szczęścia. Na razie jednak wystarczała mi tylko jego szczera przyjaźń. Wcale się od siebie nie różniliśmy, oboje popierdoleni.
Skręciłem w prawo. Przeszedłem przez park zwracając uwagę na pobliskie ławki. Sam nie wiedziałem dlaczego. Kiedy tylko rozpoznałem okolicę, a potem mieszkania, przyspieszyłem tempo. Chciałem już znaleźć się w jego domu i położyć się, na wygodnym łóżku w pokoju dla gości.
Rodzice Drew są bogaci, więc zostawili mu dom w Nowym Yorku, kiedy przeprowadzali się do cieplejszego miasta, bodajże do Miami.
Wszedłem do domu, nie marnując czasu na pukanie. Zobaczyłem dwóch ciemnoskórych mężczyzn, wśród nich znajdował się Drew. Naprzeciwko nich stał stolik, nad którym stali. Podszedłem bliżej i zobaczyłem biały proszek na czarnym drewnie.
-Strug ty jesteś do cholery pijany!-wykrzyczał Drew.
-Yo, Strug-powiedział drugi, który nie miał pojęcia co się dzieje, prawdopodobnie spróbował już nowego towaru.
Fabian zajmował się próbowaniem towarów, znał się na cenie, za jaką będziemy sprzedawać. Silniejsze i dłuższe były oczywiście najdroższe.
-Spokojnie-wyburczałem opierając się o ścianę.
-Przecież ty jesteś zalany w trupa, dobrze wiesz, że mam zadanie i to poważne. Robisz sobie ze mnie jaja?
-Nie, szanuję cię.
Uśmiechnąłem się kiedy Fabian zaczął się śmiać, rechotał jak szalony. Drew przewrócił oczami i poprawił czapkę.
-Idź się połóż, załatwię to sam-powiedział zirytowany.
-Jakie zadanie?
-Za 5 tysięcy-mruknął.
-Co trzeba zrobić?
-Zabić Corinsa.


*Charles Bukowski
________________________________________________
Dodałam wcześniej niż zapowiadałam, ale jestem bardzo ciekawa waszą reakcją:)
(+nie mogłam się doczekać)
Proszę o komentarze i szczere opinie-to bardzo dla mnie ważne.
Zapraszam do zapisania się w INFORMED.

Brak komentarzy: